William Shakespeare
Trochę chyba nadmiar już tych Bieszczad. Skończyć nie mogę, ale było tak przyjemnie. Obiecuję, że jeszcze tylko trzy wpisy i już koniec. Za dużo zdjęć, za dużo wrażeń, ale są jeszcze zdarzenia, które warto opisać.
W drugim tygodniu dojechali do nas Iwonka, Adam, Martusia i Kuba. Też lubią Bieszczady. To jak już przyjechali to tata Adam i tata Konrad postanowili iść w góry. Jak poszli tak nie było ich dwa dni. Podobno taki był plan. Spacerek z noclegiem pod gołym niebem. Zatwarnica - Krywe-Tworylne; rzadko uczęszczana dróżka, daleka od głównych tras, pusta cicha i spokojna. szlak dawnych ukraińskich wiosek, po których pozostały ruiny cerkwi, cmentarze i ruiny domów. Teren dziś pusty, ostoja zwierząt. Niegdyś tętniąca życiem dolina wzdłuż rzeki. Piękna trasa. Tatowie przemaszerowali dzielnie. O 22 rozłożyli się na polanie blisko Sanu. Rozwinęli maty i śpiwory. Rozpalili ognisko. Poszli spać. Nad nimi czerń nieba i blask gwiazd. Taką ilość gwiazd mają dwa nieba. Niebo bieszczadzkie i niebo biebrzańskie. Niezliczoną. Wstali o 5 rano. Świt w górach jest niezapomniany. Komary też. Znów rozpali ogień. Zjedli śniadanie spakowali się i w drogę. Wracając przywitały ich orły zataczające kręgi nad łąką. Potężne i dostojne ptaki. Po drodze natrafili jeszcze na ślady działalności dzików oraz odciski niedźwiedzich łap. Młodych, jeszcze bez pazurów. Wrócili zadowoleni. Góry to ich żywioł, a w lesie czują się jak w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz